poniedziałek, 22 lipca 2013

Czerwony Kapturek i uciekające ziemniaki.

Dziś był bardzo trudny dzień i stresujący. I nie mam już siły liczyć kalorii.

Ale trzymałam się i nie jadłam wiele bo nawet nie było kiedy. 

Śniadanie lekkie zjadłam, potem drugie a obiad na raty. Mąż i chłopcy zasiedli do stołu a tu jak na złość część ziemniaków się upiekła a część nie. A babci chciałam jeszcze ciepły obiad zanieść. Zdjęcie posiłku cyknąć, ale szarańcza przyłaziła głodna do kuchni i już jakieś cukierki zaczęła wyszukiwać. To się musiałam ogarnąć. Wzięłam i wybrałem te upieczone ziemniaki, rozdzieliłam po chłopakach, dorzuciłam po mięsku i sałacie. I zanim zdążyłam babci naszykować to już starszy syn stał z talerzem i o kolejne mięso prosił. Dobrze, że jak piekę to hurtowo. Moje ziemniaki zostawiłam w ciepłym piekarniku żeby doszły jak wrócę, szybko zjadłam samo mięso - bo inaczej na pewno zniknęłoby w małych gardełkach. Poszłam jak Czerwony Kapturek do babci, przez las wielki zwany chodnikiem i minęłam kilka klatek i sąsiadek wysiadujących pod blokiem. Brzuch wciągnęłam żeby zauważyły, że kilogramów mniej.

Gdy wróciłam chłopaki najedzeni siedzieli, młodszy dojadł po starszym. A ja poszłam zjeść moje ziemniaczki i zdjęcie zrobić i coś tam cyknęłam, chciałam jeszcze jedno zrobić ale nagle w kadrze ujrzałam małe rączki i moje ziemniaki poszły sobie i zniknęły. Nie wiem jak on to robi, zjada więcej niż ten starszy, zjada nawet więcej niż dwoje trzylatków. I nie widać po nim, Do tego na każdej wizycie lekarskiej słyszałam, że za mało waży. A on jak widzi jedzenie to piszczy, droga z kuchni do pokoju za długa, ma być już, natychmiast.

O ciężkich sprawach pisać nie będę bo tu w końcu o odchudzaniu piszę i lekkiej diecie.
 I tak kolacji w sumie nie zjadłam (nie licząc samotnego kawałka rogalika) bo poszłam się uczyć do sąsiadki. Dziś ćwiczyłam umysł a nie ciało ale kalorii i tak spaliłam sporo. 

Jutro policzę ile zjadłam i wrzucę banalny przepis na ziemniaki.

 


2 komentarze:

  1. Ja też staram się odchudzać, wychodzi mi to kiepsko. Tzn. najpierw idzie dobrze, a później przychodzi jakiś problem, mega stres i słodycze oraz winko idą w ruch. Podziwiam za wytrwałość, ja należę do osób, które "zjadają stres" i to mnie gubi. Bo nawyki żywieniowe zmieniłam. Czasami mam tylko problem z posiłkami o stałej godzinie. Będę śledziła Twój blog, zapraszam też do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też "zajadam " stres, dlatego muszę się pilnować. Wielkim wsparciem jest dla mnie mąż, rodzina i przyjaciele. Życzę wytrwałości :)

    OdpowiedzUsuń